Czasem działa się w środowiskach obojętnych na sprawy ekologiczne, albo tak nastawionych na sprawy konsumpcji czy polityki, że wszystko inne wydaje się im nieważne. Wtedy trzeba, jak to mówi papież Franciszek „wstać z kanapy i robić raban” – a to czasem znaczy - stosować język prowokacji.

Uff, za nami pierwsza przeszkoda. Jeszcze przed nami w październiku wybory do Sejmu do Senatu, a w przyszłym roku – prezydenckie. Spoglądam na te obywatelskie ćwiczenia okiem ekologa, śledzę więc, kto odwołuje się do spraw ochrony środowiska w programach politycznych, kto obiecuje walkę ze smogiem, z klęskami klimatycznych zmian. Na razie nie mam powodów do zachwytu. Wprawdzie w Niemczech umiarkowany sukces wyborczy odnieśli Zieloni, dobrze wypadli w Francji, i Wielkiej Brytanii, ale nie są to partie moich marzeń – mieszają skrajny liberalizm obyczajowy z programem odnawialnej energii i czystych wód.

A co mi się marzy?

Najbardziej potrzebne są sojusze między ekologami a partiami o rodowodzie chłopskim, partiami reprezentującymi ludzi mieszkających poza wielkimi miastami, ludzi odpowiedzialnymi za produkcję żywności, mądre poszanowanie zasobów leśnych. Marzy mi się także konsekwentny program ekologiczny u wszystkich bliskich postawom konserwatywnym. Bo jakże to – wołać o poszanowanie tradycji kulturowych i wartości rodzinnych, a nie kojarzyć tego z programem ekologicznym? Nie można przecież zapominać o z tym, że aby rodzina była zdrowsza, potrzebne jest czyste powietrze, nieskażona żywność i wspólne przeżywanie odpowiedzialności za piękno ojczystego krajobrazu, za bogactwo przyrody.

W tych ekologiczno-wiejskich i ekologiczno-konserwatywnych środowiskach powinny powstawać dalekowzroczne, wielowątkowe programy polskiego udziału, we wspólnej trosce o Planetę. Takie, które Polska może proponować Europie.

To daleka perspektywa, a co na dziś? Czy jedno, co możemy, to przysłuchiwanie się z kanapy, jak w mediach eksperci i dziennikarze spierają się o udział węgla w naszych programach energetycznych? Nie, każdy i w każdym miejscu może mieć udział w sprawach środowiska. W encyklice „Laudato Si!” papież Franciszek namawia nas do aktywności, do wtrącania się, do żądania pełnej informacji: „Pozycję uprzywilejowaną powinni mieć mieszkańcy danego miejsca, zastanawiający się, czego pragną dla siebie i swoich dzieci. Mogą oni też uwzględniać cele wykraczające poza doraźny interes gospodarczy.[…] Partycypacja wymaga, by wszyscy zostali odpowiednio poinformowani o różnych aspektach, oraz różnych zagrożeniach i możliwościach” [LS183].

Tak więc, aby w decyzjach władz, w działaniach przedsiębiorstw, nie traktowano nas jak biernego tłumu, który zgodzi się na wszystko, uwierzy we wszystko, musimy nieustannie dawać sygnały, że nie jesteśmy takim bezwolnym i bezsilnym tłumem. Musimy komunikować, że nie jest nam wszystko jedno, gdzie będą składowiska śmieci, że nie damy wyciąć drzew, które chronią płuca dzieci, a jeśli chodzi o przebieg dróg – trzeba go z nami uzgadniać. Musimy komunikować politykom, że nie będą mieć naszych głosów w urnach wyborczych, jeśli nie pokażą swojej troski o zdrowe środowisko, o piękno krajobrazu, o międzynarodową współprace w dziedzinie klimatycznej. Nie ma innej rady, musimy to wszystko komunikować. Jak?

Zatrzymajmy się na tym pytaniu, bo ważne. Mówiąc po polsku, zdajemy sobie sprawę, że oprócz języków obcych istnieją liczne języki nasze własne. Jest język liturgii, język miłosnego szeptu, język wykładu, język knajpianej kłótni, język urzędowy, niezliczone języki fachowe różnych zawodów i dziedzin sztuki. Trzeba też przypomnieć, że zabierając głos zawsze najpierw rozpoznajemy sytuację, a potem wybieramy język wypowiedzi. Co więcej, wtedy także dokonujemy ważnej decyzji – albo ulegamy obyczajowi językowemu, dostosowujemy się do odpowiadającej oczekiwaniom słuchaczy konwencji, albo szokujemy ich stylem mówienia. Wtedy sprzeciwiamy się konwencji, wykraczamy poza normy, dokonujemy prowokacji. Taka prowokacja bywa zachowaniem chuligańskim, objawem choroby psychicznej, chwilowej dezorientacji. Bywa też uzasadnionym środkiem komunikacji – jak krzyk rozpaczy, jak próba wywołania wstrząsu, obudzenia usypiającej uwagi.

Czasem działa się w środowiskach obojętnych na sprawy ekologiczne, albo tak nastawionych na sprawy konsumpcji czy polityki, że wszystko inne wydaje się im nieważne. Wtedy trzeba, jak to mówi papież Franciszek „wstać z kanapy i robić raban” – a to czasem znaczy - stosować język prowokacji.

Trzeba też docenić rolę tego, co bywa ciche, dostrzegane przez niewielu – a ma rangę ważnego sygnału. To ekologiczny gest. Kiedy w sklepie wyciągasz z torby plastykowe torebki i mówisz „mam własne, proszę mi w to pakować” – wywołujesz zdziwienie. Ludzie widzą, zapamiętają, zadają sobie pytanie – czy to ma jakieś znaczenie? Kiedy podejmujesz z trawnika czy chodnika torbę po chipsach i rzucasz do kosza na śmiecie – widzą to dzieci sąsiadki, zapytają matkę – albo ciebie – dlaczego? Idą wakacje – będzie setki okazji do spotykania się z ludźmi, czasem z przybyszami. Jak pokazać im twoją osobistą troskę o estetykę, o zieleń? Jak na wycieczce pokazać, ze ścieżka górska nie jest miejscem na puste plastykowe butelki, że puszki po konserwach nie powinny zostać w lesie ani na plaży. Ekologiczny gest w wielu wypadkach może stać się okazją do rozmowy – grzechem zaniechania jest wycofać się w takiej sytuacji. Upominając się o zieleń drzew, śpiew ptaków, brzęk pszczół w kwitnących lipach i krystaliczne wody strumienia – nauczmy się przemawiać ekologicznym gestem.

Piotr Wojciechowski

 

fot. Marcus Spiske, Pexels