Dramat wymierania Polaków, pustoszenia Polski, rozgrywa się bowiem na scenie tego kraju. Piszę te słowa w perspektywie zbliżających się Świąt Zmartwychwstania Pańskiego, dlatego nie waham się głosić otwartym tekstem – wymieramy, Panie i Panowie! W perspektywie wielkanocnej towarzyszy nam bowiem nadzieja  - zmartwychwstanie jest możliwe, odrodzenie jest szansą i potrzebą. Jak Bóg pozwoli – nie wymrzemy.

Aby jednak skorzystać z tej szansy, usłuchać musimy krytycznego sumienia, zobaczyć dzień dzisiejszy w prawdzie zagrożeń. Zobaczyć musimy wzajemne powiązania negatywnych tendencji. Spadek liczby urodzeń ma oczywisty związek z moralnym kryzysem rodziny i – za często – z jej materialną biedą. Czynnikami utrudniającymi działania wychowawcze to nie tylko nieobecność ojców, ich bezrobocie i bieda. Dzieci w społeczeństwie stają się coraz mniej liczną mniejszością, dzieci wychowują się z dala od innych dzieci – bo za dużo jest jedynaków, zbyt często strach przed złym towarzystwem zamyka dzieci w rodzinach, skazuje je na telewizor, internetowe kontakty, okrucieństwo gier komputerowych. Ten proces przeprowadzania się rodzin coraz dalej od natury, od życia i żywiołów, a coraz bliżej techniki, rynku, mediów, jest powolny i słabo zauważalny. Są niby spacery, niedziele w parku, wakacyjne wyjazdy, rodzinne pobyty u kuzynów na wsi. Są działki, są boiska, trasy turystyczne. Dobrze, że jest to wszystko, Bogu dzięki, że jeszcze jest. Zapytajmy jednak – ile? Postarajmy się uczciwie ocenić na ile rodziny korzystają jeszcze z tego, co dotąd było codziennym realnym światem, piękną przyrodą, przestrzenią krajobrazu zamkniętą widnokręgiem. Zauważmy, jakie przestrzenie ogrodzono, odcięto, ile zabetonowano, zaśmiecono haniebnie, zatruto – a jednocześnie jak agresywnie atrakcyjny jest świat kina, telewizji, Internetu, gier komputerowych. Jakie tam kolory, egzotyczne cuda, wyspy szczęśliwe, zmienność widoków! Jaki nam szykują ekrany niespodzianki, jak silni zwycięzcy bohaterowie po nich śmigają, jakie pociągające księżniczki, a potwory straszne. A co więcej, jak ten świat wciąga przez to, że nie wymaga wysiłku, nie zawiera w sobie ryzyka. Łaziło się kiedyś po drzewach, niestety czasem spadało. Rower czy wrotki – to były potłuczone kolana. Z wypraw do lasu wracało się z podrapanymi nogami, piekły oparzenia od pokrzyw. Gzy i mrówki gryzły. Dziewczynka, która szyła sukienkę lalce raz i drugi ukłuła się igłą, kto rzeźbił scyzorykiem, nieraz się skaleczył.  Kto z błota budował tamy na strumyku, nie wracał w czystych butach. Płaciło się cenę za bycie w przyrodzie, za poznawanie świata. Deszcz zmoczył, grad wytłukł, wiatr przewiał, czasem ciemność zaskoczyła z dala od domu. Albo głód. Ani trochę tego przy komputerze. Do lodówki dwa kroki.

(Fot. Flickr.com/CC/Lazy_Artist)

Naprawdę, ten kolorowy świat złudy, świetnie skumany ze światem supermarketów, to nowy element życia. Nie wiemy, jakich wychowa ojców, jakie matki dla rodzin jutra. Już dzisiaj rośnie liczba ludzi pojedynczych – z wyboru czy z musu nie budujących życia rodzinnego, przybywa par nie decydujących się na dzieci. Wiemy przecież czego brakuje tym, którzy  wychowują się z twarzą naprzeciw ekranu. Brak dialogu z własną wyobraźnią, brak twórczych zabaw, brak konfrontacji z innymi. Wiemy, czego migotliwe raje nie dadzą. Nikt tam dziecka cierpliwie i życzliwie nie wysłucha.

Oglądanie przyjaźni łączącej kosmonautów czy napoleońskich grenadierów nie zastąpi tych przyjaźni, jakie zawiera się w szkolnych czy studenckich czasach. To przecież nie znika – przyjaźń z narciarskich wypraw, z górskich biwaków, przyjaźń spod  żagli, wspomnienie wspólnych kajakowych spływów, duchowe żniwa pielgrzymek, oazowych spotkań. Boję się jednak, że tych więzów jest za mało, że nasze społeczeństwo jest nimi za skąpo spojone, za słabo scementowane. Przypomnę jeszcze raz – głębie antropologii Jana Pawła II wyrosły na glebie licznych i pięknych przyjaźni Karola Wojtyły, szlifowały się podczas wędrówek grupy młodych  „z wujkiem” przez rzeki Mazur, przez zaśnieżone hale Beskidów, pod gwiaździstym niebem nad Rusinową Polaną w Tatrach. W „Tryptyku rzymskim” Błogosławiony postawił nam wyrazisty drogowskaz:

Jeśli chcesz znaleźć źródło
Musisz iść do góry, pod prąd.
Przedzieraj się, szukaj, nie ustępuj

Tak, trochę pod prąd cywilizacji Internetu i supermarketów chciałbym iść szukając Bożych źródeł rodziny, macierzyństwa, przyjaźni. Przyjaźni łączących ludzi i tych, które łączą ludzi z naturą i krajobrazem.  Myślą przedzierać się do wiary, że to jest zadanie do wykonania, bliskie, jaśniejące nadzieją. Szukać wizji rodziny, w której dziecko zostanie życzliwie i do końca wysłuchane. Szukać wizji szkoły, która prowadzi dzieci przez las. Nie ustępować przed agresją ekranów. 


Piotr Wojciechowski