Ogrodnik jest śmiertelnie chory, chłoniak to jeden z najtrudniejszych w leczeniu nowotworów. Ogrodnik zachorował, ponieważ do pielęgnowania trawników wokół szkoły używał środka przeciw chwastom powszechnie reklamowanego jako bezpieczny i sprzedawanego od lat w całym świecie.
Pewnie chorowali i umierali przed nim inni ogrodnicy, sadownicy, rolnicy, ale Dwayne Johnson z Kalifornii wytoczył proces jednej z najpotężniejszych firm świata, koncernowi chemicznemu Monsanto i po długim procesie wygrał odszkodowanie w sumie prawie 290 milionów dolarów. Sędziowie uznali, że firma jest winna ukrycia wiadomości o tym, że substancja o nazwie glifosat powoduje nowotwory. Powtórzyli tym samym to, co już trzy lata wcześniej ogłosiła IARC – Międzynarodowa Agencja Badań nad Rakiem.

Szef Monsanto zapowiedział rewizję procesu – i na pewno znajdzie ekspertów gotowych stwierdzić nieszkodliwość zawierających  glifosat preparatów takich jak Roundup i jego odmiany. Znajdzie też prawników gotowych bronić przed sądami  potężnego producenta Roundupu. Użycie tych preparatów nadal jest dozwolone w 180 krajach świata, w tym także w Polsce. Nad produkującą Roundup firmą zawisło jednak widmo kolejnych procesów i odszkodowań. Zwycięstwo sądowe Dwayne Johnsona stworzyło precedens o globalnym znaczeniu.  

Europejski Urząd do Spraw Bezpieczeństwa Żywności (EFSA) potwierdził w swoim raporcie, że preparaty zawierające neonikotynoidy są szkodliwe dla pszczół i mogą powodować masowe ginięcie rojów pszczelich, mogą także szkodzić dzikim owadom ważnym dla zapylania roślin – jak na przykład trzmiele. Podobne wiadomości ogłosiło ostatnio międzynarodowe pismo naukowe „Science”. W Polsce protestują pszczelarze, bo ministerstwo rolnictwa zezwoliło właśnie  na masowe użycie pestycydów zawierających neonikotydy. To nie jest tak, że rolnicy są przeciw pszczelarzom – bo przecież od tego czy pszczoły zapylą czy nie zależy los wielu rolników. Sprawy są bardziej skomplikowane.
Zbliżymy się do istoty problemu, jeśli przyjrzymy się stronie społecznej i etycznej tych spraw. Są wyroki, są ekspertyzy, są decyzje rządowe, opinie prasowe, roszczenia i odwołania. Nie ma pewności. Ludzie z autorytetami naukowców, sędziów, polityków, publicystów zaprzeczają sobie wzajemnie. Gdzie prawda? Kto winien krzywdy, kto kłamie?

To samo pytanie może paść, gdy pojedziemy do Bełżyc pod Lublinem. W dwu miejscach na granicy tej miejscowości rzucono kolosalne sterty używanej odzieży, torebek, zabawek. Nie ma właściciela, nie ma sprawcy. Jest zagrożenie pożarowe i ekologiczne. Ktoś wynajął magazyny w Bełżycach komuś. A potem, gdy nie zapłacono za wynajęcie – wywalił zawartość na pobocze szosy. Kiedy znajdzie się władza odpowiedzialna, paragraf na określenie przestępstwa,  ekipa, która usunie szmaty? A przecież to nie jest przypadek Bełżyc. W setki trzeba liczyć miejsca nielegalnych składowisk odpadów w Polsce, a także groźnych pożarów składowisk mających najczęściej charakter podpaleń. A śmiecie, często chemicznie groźne, jadą do Polski – jadą nawet z Nigerii i Australii.

Po co piszę o tym? – piszę, bo trzeba. Wprawdzie  wiem, że moi czytelnicy nie pójdą sprzątać hałd śmieci,  nie wytoczą procesów koncernom chemicznym, nie zasiądą jako ekspertki i eksperci w rządowych komisjach. Ale przecież oni są myślącymi ludźmi, są społeczeństwem, oni też są Ludem Bożym. Mają prawo mieć własne zdanie o tych sprawach, choćby dlatego, że są to problemy dostrzeżone przez Kościół, podlegające sądom sumienia.

Ojciec Święty, biskup Rzymu, Franciszek, napisał to otwartym tekstem w „ekologicznej” encyklice Laudato si’: „To prawda, że dziś niektóre działy gospodarki mają większą władzę niż same państwa. […] Logika, która nie pozostawia miejsca na szczera troskę o środowisko, jest tą samą logiką, która nie pozostawia miejsca na integrację słabszych „ponieważ w obowiązującym dziś modelu sukcesu i prywatności” zdaje się nie mieć sensu inwestowanie pozwalające pozostającym w tyle, słabym lub mniej uzdolnionym na znalezienie sobie drogi w życiu.” (LS 196)
Co robić, gdy widzimy, że nasze państwo miewa mniejszą władzę niż międzynarodowe koncerny chemiczne, mafie handlujące śmieciami, czy nawet właściciel magazynu z Bełżyc. Co robić, gdy logika gospodarowania zagraża nie tylko „słabym lub mniej uzdolnionym”, pszczołom też - lecz także  nam wszystkim. Przecież tak się dzieje, gdy  pod naciskiem lobby górniczego zezwala się na spalanie w systemach grzewczych miału  węglowego i odpadów węglowych?

Posłuchajmy jeszcze raz Autora ekologicznej encykliki: „Zanik pewnej kultury może być równie groźny, albo jeszcze groźniejszy jak wyginięcie gatunku zwierząt lub roślin. Narzucenie pewnego hegemonicznego  stylu życia związanego z określonym sposobem produkcji może być równie szkodliwe jak zniszczenie ekosystemu”. (LS 145)
Chrześcijaństwo tysiącleciami wychowywało ludzkie sumienia, przekazywało zasady prawdomówności, uczciwości, służby wzajemnej. Nowe technologie mediów, globalne korporacje, nowe style życia i produkcji – trwonią ten kapitał z dekady na dekadę. Z pokolenia na pokolenie gaśnie światło tej kultury. I z tych niewesołych diagnoz wyprowadzajmy wskazówki dla codziennego „co robić”. A więc – nie dać tej kulturze zgasnąć, być u siebie, sprzątać po sobie i po sąsiadach, mniej przejmować się alarmami mediów, bardziej Ewangelią i tym, co się zobaczy na spacerze wokół domu. Do samorządów wybrać tych, co do których mamy pewność, że wierni zasadom prawdomówności, uczciwości i służby wzajemnej. A potem wymagać od nich szacunku dla ludzi i pszczół.
Może poczujemy się „na własnych śmieciach” lepiej niż na światowych odpadkach.
Piotr Wojciechowski