Bardzo modny dziś niemiecki filozof Peter Sloeterdijk określił sytuację człowieka w nowoczesnym społeczeństwie europejskim jako uczestnictwo w grze, której reguły określa ustrój polityczny – napisał , że „demokracja jest w istocie gra pomiędzy szczerymi obietnicami i łagodnym oszukiwaniem.” Można powiedzieć, że jest to bardzo delikatna ocena. Skłonny byłbym pójść dalej w krytyce i raczej mniemać, że obietnice częściej są podszyte cynizmem, niż szczerością, a oszustwa częściej okrutne niż łagodne. Pocieszeniem może być to, że nasze uczestnictwo w świecie i nasza obecność w ludzkich wspólnotach nie są tak po prostu uwieszone u klamki systemu administracyjno-politycznego.
To prawda, często przymusza się nas do bycia „klientem demokracji” – jak teraz, przy realizowaniu „ustawy śmieciowej”. Często też wabi się nas, wzywa do uczestnictwa – na przykład w sytuacji wyborów.
Ani system państwowy, ani społeczeństwo konsumpcji nie są jedyne, nie są najważniejsze. Żyjemy w państwie, ale też żyjemy w rodzinie, żyjemy w Kościele, żyjemy we wspólnocie sąsiedzkiej, żyjemy w kręgu przyjaciół, żyjemy też jako uczestnicy grup, ruchów, organizacji, związków. Żyjemy także w krajobrazie, w przyrodzie. Wydaje się nam przeważnie, że na nasze uczestnictwo w bycie państwowym wpływ mamy nie tak wielki, że politycy grają swoje gry z mediami i biurokracją wysoko ponad naszymi głowami, a gdy przychodzi czas wyborów zapraszają nas na ucztę obietnic, grają w swojego pokera naszymi kartkami wyborczymi.
Nadsłuchuję od pewnego czasu tego, co dzieje się wokół elektrowni Opole. Nie ma otwartej dyskusji z udziałem ekonomistów, ekologów, przedstawicieli lokalnego społeczeństwa. Brak jest dobrego bilansu skutków ekonomicznych, społecznych, brak prognoz zatrudnienia i rachunku strat środowiskowych. Są rzecznicy różnych opcji rozwoju lub zaniechań próbujący organizować opinię społeczną wokół wąsko rozumianych interesów grupowych. Skłócone środowiska, niejasne okoliczności podejmowania decyzji – lęk wobec skutków u nas i reakcji w Brukseli – to wszystko powoduje, że wzrasta nieufność. Blokady dróg za rozbudową, protesty Greenpeace przeciw, to wszystko szamotanie się ludzi dobrej woli pozbawionych pełnej wiedzy. Pewne jest, że trzeba będzie zamykać stare elektrownie węglowe, bo idą ku śmierci technologicznej, bo ich rentowność i sprawność spadają. Czy jednak zbadano do końca możliwości oszczędności energii tkwiące w nowych technologiach, nowych systemach budownictwa, nowych wariantach organizacji? Wielkim korporacjom opłaca się budować i produkować, a edukacja ekologiczna coraz częściej redukowana jest do dziecięcych przebieranek i wakacyjnych zgadywanek.
Bezradni w skali wielkiej polityki musimy jednak pamiętać, że mamy swoje zadania wobec rodzin, małych wspólnot, krajobrazu. Co więcej, możemy sprawdzić, że właśnie obietnice wspólnot i krajobrazu mogą być uznane za szczere, a ich wezwania dotyczą rzeczywistych zadań. Pomyślmy, jakie obietnice urodzaju przekazuje pole rolnikowi, jak jednocześnie jest ono wyzwaniem dla jego pracowitości, gospodarności, wiedzy.
Krajobraz gada jednak do wszystkich. Coś powie swojakowi, coś przechodniowi. Las obiecuje cień, śpiew ptaków, a nie chce być naszym śmietniskiem, tak jak rzeki i jeziora obiecują nam zasłuchanie i zapatrzenie w bieg wody, czasem kąpiel, rybę na kolację, a nie chcą być ściekami. Krajobraz miejski też ma swoje obietnice – wiele z nich jest obietnicami rynku – wielkie tablice reklamowe zasłaniają zabytkowe fasady, przytłaczają krzykliwością kameralność lub monumentalność miejskiej przestrzeni, wzdłuż ważnych dróg wdzierają się w krajobraz wiejski, najbezczelniej panoszą się wokół znanych miejsc wypoczynku, uzdrowisk. To rynek w zgodzie z administracją sprawiają, że krajobraz jest zakneblowany, wrzeszczy towar.
Krajobraz obiecuje nam również to, że będzie miejscem spotkania. Jeśli idziemy tam, gdzie idą tłumy, jeśli idziemy tam, gdzie za tłumami idą machiny rynku z towarem i promocją – małą mamy szanse na to, że pozwolimy krajobrazowi być sceną, na której człowiek spotka człowieka. Tłum na deptaku, tłum na stadionie, tłum plażowy – to nie miejsce spotkania, a miejsce inflacji człowieczeństwa. Obietnice spotkania najpiękniej spełniają się tam, gdzie spotkanie jest mało prawdopodobne, jest rzadkością. Gorce w październiku są puste, jak tam się spotkają wędrowcy z plecakami – murowane, że zatrzymają się, aby pogadać. A w Tatrach w lipcu – ludzie na ścieżkach przeszkadzają sobie, ludzie w kolejce do wejścia na Giewont mają do siebie żal – nie zasłaniajcie mi gór!
Podejmując wezwania krajobrazu, uczestnicząc działaniem we wspólnotach rodzinnych, lokalnych, sąsiedzkich, w ruchach i związkach – naprawiamy demokrację nawet o niej nie myśląc. To wobec krajobrazu, rodzin, wspólnot, mamy okazać się „obywatelami kultury” – przez naszą kulturę codziennego bycia. Moim zdaniem jest to ta sama kultura co „kultura arcydzieł i mistrzów”, jedna i druga wpisuje się w kierunek myślenia Jana Pawła II w to jego wezwanie, aby bez znużenia i zniechęcenia dbać o „ całe to dziedzictwo duchowe , któremu na imię „Polska”.
Nawet wtedy, gdy wychodzimy poza swój dom, krąg przyjacielski i rodzinny, dzielnicę, parafię, nadsłuchujmy obietnic, szukajmy sposobu na branie udziału. Jest coś takiego, jak „sumienie przechodnia” – sumienie, które nie minie krzywdy dziecka, bezradności słabego czy chorego, każe człowiekowi usunąć kamień z jezdni, podjąć papier z trawnika, zadzwonić po służby awaryjne, gdy coś się popsuło, gdy widzi się zagrożenia czy akt wandalizmu. Czasem na administracji trzeba wymusić, aby administrowała, czasem demokrację trzeba zmusić do szczerego wypełniania nieszczerych obietnic. I jeszcze jedno – „sumienie przechodnia” zawsze szuka okazji, aby przemienić krajobraz w miejsce spotkania.
Piotr Wojciechowski