W tygodniku Wprost 3/2023 okładkowy materiał dotyczy ważnego i kontrowersyjnego tematu: przenikania narracji ekologiczno-klimatycznej z religijną. Wzbudził spore dyskusje, publikujemy zatem u nas jego najważniejsze tezy. Lead mówi: W proekologicznej narracji mamy do czynienia z religijnymi schematami, takimi jak raj, czyli świat bez przemysłu, świeccy święci – czyli działacze ekologiczni, np. Greta Thunberg, szatan – dla niektórych środowisk proekologicznych będzie to np. energia atomowa, dla innych – GMO. Grzechem pierworodnym jest w tym układzie każdy wpływ człowieka na środowisko...

Tekst w wersji internetowej nosi tytuł: „Greta wszechmogąca? Urasta do rangi świeckiej świętej. To niepokojące”. Jest to rozmowa Krystyny Romanowskiej z dr Karoliną Królikowską, specjalistką w ochronie przyrody. Zaczyna się tak:

Krystyna Romanowska: Dlaczego część z nas tak skwapliwie uwierzyła, że 20-letnia działaczka klimatyczna Greta Thunberg przyczyniła się do aresztowania Andrew Tate'a, byłego kick-boksera i domniemanego sutenera?

Dr Karolina Królikowska: Bo lubimy happy endy i chcemy wierzyć w sprawiedliwość. Wcześniej Greta bardzo inteligentnie i kąśliwie odpowiedziała Tate’owi na jego deklarację o posiadaniu floty samochodów z ogromnym śladem węglowym. Prosząc, żeby wysłał jej spis aut na adres mailowy, który – oględnie mówiąc – nie był sprzyjający wobec męskości Tate’a. Publiczność szykowała się na efektowny finał rodem z niezłych filmów akcji. Chcieliśmy, żeby „Wonder Woman” Greta Thunberg ukarała denialistę klimatycznego jeszcze dotkliwiej. I tak się – dziwnym zrządzeniem losu – stało. Tate został szybko aresztowany przez policję. Wszystko więc wskazywało na to, że jest w tym jakaś zasługa Grety. W internecie pojawiła się wypowiedź, że to z powodu pudełka z nazwą pizzerii na zdjęciu, które udowadniało, że Tate jest w Rumunii – ergo jego fotografia z Twittera, którym chciał upokorzyć Gretę, stała się dla niego mieczem obosiecznym. Rumuńska policja zdementowała jednak internetowe pogłoski o pudełku pizzy mającym naprowadzić funkcjonariuszy na ślad przestępcy.

Co ciekawe, sama Greta nie odżegnała się oficjalnie od swojego „sprawstwa”. Napisała oględnie na Twitterze: „Tak się kończy, jeżeli nie recyklinguje się pudełek od pizzy”. Tymczasem australijski „The Spectator” patrzy na to medialne starcie jak na konflikt dwóch plemion: „team Greta”, czyli ludzi przejmujących się katastrofą klimatyczną, i „team Tate”, niemoralnych zakompleksionych hedonistów, mających za nic naukowe dowody na temat ocieplenia klimatu.

Tak. Ewidentnie jest to dowód na to, że żyjemy w epoce wojen plemiennych i tożsamościowych i tylko takie nas teraz pociągają. To, co może niepokoić to fakt, że młoda kobieta urasta do rangi świeckiej świętej i nie można jej krytykować. Ja sama nie jestem entuzjastką jej wszystkich poczynań, chociaż trzeba jej oddać, że zainteresowała opinię publiczną sprawami ocieplenia klimatu. Jako przyrodnik widzę jednak dosyć spore niebezpieczeństwo w traktowaniu spraw ochrony środowiska jako czegoś w rodzaju parareligii. Nie jestem religioznawcą, ale nawet laik może dostrzec, że w obowiązującej teraz proekologicznej narracji mamy do czynienia z religijnymi schematami, takimi jak raj, czyli świat bez przemysłu, świeccy święci – czyli działacze ekologiczni, np. Greta, szatan – dla niektórych środowisk proekologicznych będzie to np. energia atomowa, dla innych – GMO. Grzechem pierworodnym jest w tym układzie każdy wpływ człowieka na środowisko.

Takie narracje nie są zresztą czymś nowym. Dyskusja na temat tego, jakie ideologie i ruchy wchodzą w miejsce religii w zlaicyzowanych społeczeństwach, toczy się od dobrych kilkudziesięciu lat. Już w latach 90. były komentarze porównujące Greenpeace do krzyżowców, i to na łamach „New Scientist”. Dzisiaj widzimy to m.in. w ruchu Black Live Matters czy tzw. „social justice warriors”, czyli pilnujących m.in. inkluzywności języka strażników sprawiedliwości społecznej, odmiany lewicowej tożsamości. Co ciekawe, krytykują to także same podmioty działalności tych grup, czyli np. czarnoskórzy. Czarnoskóry profesor Johh McWhorter określa ten współczesny antyrasizm, jako nową religię, która zdradziła czarną Amerykę. Na łamach „The Atlantic” Helen Lewis pisze artykuł „Jak sprawiedliwość społeczna stała się nową religią”, zrobiła też na ten temat dokument dla BBC pt. „The Church of Social Justice”. Wracając na grunt ekologii, mamy przecież Extinction Rebelion ogłaszający niemalże koniec świata czy ostatnio ruch Just Stop Oil. W tle brzmi narracja zmarłego w zeszłym roku brytyjskiego naukowca, James Lovelocka (twórcy koncepcji o Gai), mówiąca o tym, że zieloni faktycznie przejęli narrację chrześcijańską w swoim działaniu na rzecz ochrony przyrody.

Czym grozi robienie świeckiej religii z działalności na rzecz klimatu?

W moim przekonaniu to mocno osłabia dyskurs o ochronie przyrody i jest przeciwskuteczne. Zielony paradygmat traktowania ziemi bez przemysłu jako raju jest w istocie nihilistyczny, ponieważ zakłada koniec technologii. Dla mnie, jako przyrodnika, realna ochrona przyrody, klimatu, bioróżnorodności to przede wszystkim ochrona skuteczna, człowiek ma tworzyć polityki, które są wdrażalne, racjonalne i które są politycznie do przyjęcia. Jeżeli słyszę o „powrocie do natury”, od razu mam skojarzenia z rozproszonym OZE (panele fotowoltaiczne czy wiatraki na ogromnych obszarach) czy rolnictwem organicznym (bez stosowania nawozów, GMO i środków ochrony roślin), które nie poradzi sobie z głodem na ziemi. Nie można w imię mitycznego powrotu do korzeni zniszczyć do końca bioróżnorodności i ekosystemów. Myślenie o tym, że każdy z nas będzie miał domek pod lasem i skrawek gruntu, na którym będzie uprawiał warzywa i owoce, skończy się totalną dewastacją środowiska przyrodniczego.

Co ciekawe, ani „team Grety”, ani tym bardziej „team Tate”, nie są w stanie de facto zbawić świata. Coraz częściej się mówi, że działania tzw. „middle class eco-warriors” („ekologicznych wojowników z klasy średniej) odbywają się ze szkodą dla narracji ochrony środowiska.

Niestety, muszę potwierdzić, że mamy społeczny klincz w tej sprawie, który objawia się wtórnym negowaniem problemów środowiskowych. Jaki jest tego mechanizm? Jeszcze kilkanaście lat temu nikt rozsądny nie kwestionował naukowych podstaw potrzeby ochrony środowiska. Dzisiaj, kiedy nasze związki z nauką stały się coraz bardziej skomplikowane, mamy różne postawy. Do niedawna ocieplenie klimatu kwestionowali konserwatyści, dzisiaj nawet oni przestali się ku temu skłaniać. Wydawałoby się więc, że jest naukowy konsensus w sprawie kryzysu klimatycznego i polityczne starania będą szły ku temu, by z nim walczyć. Można oczywiście dyskutować, jakiej jakości są polityki klimatyczne, ale mają one wszystkie wspólną podstawę.

Natomiast, z moich obserwacji narracji tych ekologicznych wojowników z klasy średniej wynika, że im bardziej się oni radykalizują, czyli nawołują do mocnego ograniczenia konsumpcji, do zaprzestania używania samochodów, korzystania tylko z rozproszonych źródeł energii, tym większy bunt budzi się w ludziach z innych grup społecznych gorzej sytuowanych. 

Natomiast fakt, że ludzie „dyscyplinowani” przez bogaczy do prawidłowych zachowań ekologicznych zaczynają w ogóle kwestionować potrzebę ochrony środowiska i przyrody, jest już bardzo niepokojący.

W jaki sposób ją kwestionują?

Twierdzą, że wcale nie jest tak źle, jak się wydaje, że wielkie wymieranie wcale nie jest prawdą, a z bioróżnorodnością jest świetnie. Że są ważniejsze problemy w życiu człowieka niż katastrofa klimatyczna. W jakiś sposób mają rację, natomiast wyłapuję w tej narracji ton totalnego zaprzeczenia rzeczywistości, który wynika z tego, że są zawstydzani i upokarzani jako ci bardziej nieświadomi. Poza tym biedniejsi uważają, że bardziej uposażonych po prostu stać na bycie ekologicznymi i jest to wyznacznik ich statusu. Mamy więc klasyczny konflikt klasowy. W zderzeniu z powagą sytuacji, w której – jako ludzkość – się znaleźliśmy, skutecznie może zakłócać zgodę społeczną co do tego, czy i jak przeciwdziałać zmianom klimatu.

Boję się nowego wtórnego denializmu klimatycznego, który nie wyrasta z dyskusji naukowej, tylko z wściekłości ludzi wobec siebie. Problemem chyba także jest to, że ochrona przyrody opuściła dyskurs inżynieryjno-naukowo-biologiczny, a stała się elementem tożsamości wojujących. Takich właśnie jak Black Lives Matter czy queer. I dlatego porozumienie jest problematyczne, bo tożsamość (zwłaszcza parareligijną) trudno jest dyskutować, trudno jest ją podważyć. Bo jeżeli segregowanie śmieci nie jest zwykłym segregowaniem śmieci tylko elementem konstruującym czyjąś autonomię, rytuałem, takim jak pacierz – trudno będzie przyjąć argument, że „przecież to nie ma sensu” – a głosy merytorycznie kwestionujące zasadność segregowania – także się pojawiają. Proszę spróbować powiedzieć to w Niemczech, gdzie kwestia segregacji śmieci jest elementem dobrego wychowania i bycia praworządnym obywatelem.

Wracamy tym samym do tych dwóch skonfliktowanych plemion, o których mówiłyśmy na początku. Kto może pomóc wybrać dobrą drogę w tej ślepej uliczce?

Wierzę w mądrość naukowców czy przyrodników, w ich racjonalizm i zdolność przekonywania w oparciu o twarde dane naukowe w przypadku rozwiązań konkretnych problemów. Natomiast patrząc tak szerzej, od strony społeczno-ideologicznej, można sobie wyobrazić trzy drogi wyjścia z impasu. Po pierwsze zaprzestanie traktowania stosunku do ochrony środowiska, jako elementu tożsamości, w szczególności grupowej – prawdopodobnie jest już niewykonalne. Po drugie starania, by ten temat był ważny w każdej bańce światopoglądowej: od konserwatystów po skrajną lewicę. I tu dobrą robotę wykonuje Klub Jagielloński z ich zielonym konserwatyzmem. Można tez zaproponować całkiem nową jakość, poza obecnymi podziałami i polaryzacją, jak ekohumanizm proponowany przez nowopowstały ruch RePlanet, który zresztą ma bardzo silne polskie korzenie.

Całość: wprost.pl.