Wolę mieć nadziejęKościół na świecie coraz głośniej mówi o tym, że dewastowanie natury to grzech. Tymczasem w Polsce kazania częściej są o polityce niż o ekologii – mówi w rozmowie z nami filozof, franciszkanin, o. Stanisław Jaromi. To wyjątkowa postać w polskim Kościele. Od lat angażuje się w edukację ekologiczną, wydał m.in. „Eco-book o Eko-Bogu” i „Boską Ziemię”. Pracował w międzynarodowych centrach franciszkanów w Asyżu, Rzymie i Krakowie; obecnie mieszka w klasztorze w Radomsku... Tak zaczyna się rozmowa Bartosza Janiszewskiego z naszym szefem. Była już w magazynach „Uroda życia” oraz „Angora”. Teraz u nas…

Czy można poważnie podchodzić do chrześcijaństwa, nie dbając o środowisko naturalne?...

Bartosz Janiszewski: Biblia mówi „Czyńcie sobie ziemię poddaną”?

O. Stanisław Jaromi: Ja mówię: „Czyńcie sobie ziemię kochaną”. Wymyśliłem to hasło prawie dekadę temu, na warsztatach Ruchu Ekologicznego św. Franciszka z Asyżu, gdy po raz kolejny musiałem tłumaczyć, co znaczy biblijny nakaz czynienia sobie ziemi poddaną i jak to połączyć z ekologią. Broń Boże, nie chciałem kłócić się z Biblią. Moją intencją była próba przywrócenia właściwych priorytetów.

Czyli?

Najważniejszym z przykazań, które ogłosił Jezus, jest przykazanie miłości. Chciałem, żebyśmy spróbowali te słowa o panowaniu zinterpretować szerzej, pełniej. Później okazało się, że papież Franciszek w swojej encyklice „Laudato si’ [„Pochwalony bądź" – red.] napisał: „Musimy dziś stanowczo stwierdzić, iż z faktu bycia stworzonymi na Boży obraz i nakazu czynienia sobie ziemi poddaną nie można wywnioskować absolutnego panowania nad innymi stworzeniami. Ważne jest odczytywanie tekstów biblijnych w ich kontekście i przypominanie, że zachęcają nas one do »uprawiania i doglądania« ogrodu świata”.

Złośliwie mówiąc, Kościół sam sobie o tym późno przypomniał.

Nie tylko Kościół, ale i cały świat. Naukowcy debatują o tym, że wchodzimy w erę antropocenu, w której człowiek dominuje nad wszystkim. Żyjemy w miastach, w cywilizacji, nasze priorytety się zmieniają. Bezpieczeństwo, ciepło, prąd, radio, klimatyzacja, wygoda. Wycinamy drzewka z miejskich skwerów, żeby je „rewitalizować”. Żyjemy w świecie, w którym drzewo może być problemem. Jesienią z drzew lecą kasztany. Przecież to kłopot, taki kasztan jest stresujący, może spaść na głowę albo, nie daj Boże, na samochód. I to jest nieszczęście, bo samochód to pierwszy bliźni kierowcy, ważniejszy od dzieci czy partnera.

Oczywiście, kpimy sobie z nas samych, ale pamiętajmy, że tak wygląda ostatnie kilkadziesiąt lat. Dla nas jako ludzkości to wciąż jest nowe. I nie potrafimy sobie z tym poradzić. Technika i technologia zbudowały barierę między nami a przyrodą, światem, który ofiarował nam Bóg. Musimy tę relację na nowo zbudować.

Zdjęcie z artykułu Wolę mieć nadzieję

Ekologia i Dekalog

Jak? Gdyby dzisiaj eko-Mojżesz pojawił się wśród nas, jakie byłyby jego ekologiczne przykazania dla ludzkości?

W Dekalogu możemy znaleźć parę podpowiedzi. Na przykład: nie zabijaj. Przecież to nie dotyczy tylko zabicia drugiego człowieka. To znaczy: nie niszcz, nie zabijaj innego życia niepotrzebnie. A pierwsze przykazanie? Przecież mówi, że jest coś większego nad nami i wszystkim wokół. Nie ja jestem najważniejszy na tym świecie. Na jakiej podstawie dajemy sobie prawo podporządkowywania wszystkiego, co żyje, naszym potrzebom: i tym prawdziwym, i tym wykreowanym?

To bardzo ładne, ale obawiam się, że niewielu ludzi w Kościele podchodzi do tych przykazań z taką ekologiczną refleksją.

A ja myślę, że jest ich więcej, niż się wydaje. W encyklice papieża Franciszka Laudato si’ ukazana jest troska o ekologię jako o relacje w różnych ważnych dla nas ekosystemach. Franciszek mówi o czterech relacjach: do świata przyrody, do innych ludzi, do Pana Boga, ale też do siebie samego. To ważne: każdy z nas chorował i poznał, że jesteśmy całością, która albo działa dobrze, albo choruje. Dlaczego choruje? Bo coś mu zaszkodziło: infekcje, toksyny, zanieczyszczenia. Tak samo jest w kontakcie z przyrodą. Z tą tylko różnicą, że konsekwencje ponosi nie tylko szkodnik, ale my wszyscy, bo wszystko jest ze sobą powiązane. Jeśli będę palił sobie w piecu plastikiem czy jakimś tanim, toksycznym paliwem, to zaszkodzę tysiącom ludzi w okolicy w tym sobie i swym najbliższym.

A jeśli wypalę lasy w Amazonii, to nawet miliardom.

Wielka ekologia to jest skomplikowana sprawa. To tragedia dla środowiska, ale jej zrozumienie nie jest proste. Spędziłem w tym roku kilkanaście dni w Amazonii. Rzadko pisze się o tym, że na terenach, gdzie chroni się dziką przyrodę i naturalne lasy amazońskie, ludzie żyją bardzo ubogo. Tam, gdzie wyrżnięto czy wypalono lasy i wprowadzono wielkoobszarowe rolnictwo albo hodowlę bydła, życie wydaje się wyraźnie lepsze. W Warszawie ma pan wiele restauracji, które oferują panu tak zwane steki argentyńskie pochodzące najczęściej z Boliwii, Brazylii czy Paragwaju. Na globalnym rynku spożycie mięsa rośnie, ludzie chcą jeść steki lepszej jakości.

Czy ci ubodzy mieszkańcy Amazonii, w imię naszej troski o przyrodę, mają skazywać się na ubóstwo? Dlaczego walcząc o dziką przyrodę, nie umiemy zaproponować im godziwej zapłaty za jej strzeżenie? Przecież w Europie na terenie Unii Europejskiej nie ma już, poza Białowieską czy Karpacką, dzikich puszcz. Wyrżnęliśmy puszcze, żeby się rozwijać. Nie potrafimy tym ludziom zaoferować innych warunków godnego życia, ale każemy im troszczyć się o ekologię.

To co: mamy się nie przejmować Amazonką? Możemy tylko dbać o to, czym palimy w piecu?

Nie. Jest takie wyświechtane, ale mądre hasło: myśl globalnie, działaj lokalnie. Sądzę, że najważniejsze, co możemy zrobić, to być mądrymi konsumentami. Płacąc za towar, podejmujemy decyzję. Mamy możliwość wyboru: chcemy kupić produkt z olejem palmowym czy nie? Chcemy kupić jedzenie od lokalnego rolnika czy takie, które leci do Polski kilka tysięcy kilometrów samolotem, zostawiając zanieczyszczenia? Tak samo z mięsem: możemy kupić najtańsze, które wielkie sieci handlowe skupują za grosze z przemysłowych hodowli. Albo takie, które miało stworzone dobre i pełne szacunku warunki do życia.

Z religijnego punktu widzenia: hodowle przemysłowe to zło? Czy jako ekolog miałby ochotę ojciec potępić tych, którzy skazują zwierzęta na tak ogromne cierpienia?

Temat relacji do zwierząt w takich hodowlach z punktu widzenia moralności to jest wielkie wyzwanie. Osobiście twierdzę, że to jest zło, które wyrządzamy zwierzętom wyłącznie dla zysku – istotą nowych technologii jest tylko to, żeby było taniej. Przez wieki pracę na ziemi wykonywano z miłością. To był pewien unikalny ekosystem, w którym ludzie i zwierzęta funkcjonowali razem w rytmie narzucanym przez naturę. Bo jak ktoś miał konie czy krowy, to musiał się dostosować do ich naturalnego rytmu.

Zniszczyliśmy to w imię nowoczesnych parametrów taniego produktu. Uwierzyliśmy kiedyś, że tylko postęp jest dobry, i dopiero teraz orientujemy się, że weszliśmy w ślepą uliczkę. Stworzyliśmy okrutny system, który zwierzęta traktuje okropnie. Stworzyliśmy patologię i uznaliśmy, że to jest w porządku, bo wmawia się nam, że nie ma alternatywy. Że inaczej będzie głód.

A jest alternatywa?

Wie pan, ile jedzenia na świecie się marnuje? Ile rzeczy wyrzucamy, pozwalając innym głodować? Czytam, że w Polsce marnuje się 40 proc. żywności. W kraju, gdzie jeszcze niedawno mówiono, że podnosi się każdą kromkę chleba z ziemi z uszanowaniem. I nagle mamy już nadmiar. Kupujemy na zapas z przyzwyczajenia i wyrzucamy połowę. Redukcja konsumpcji to kluczowa rzecz. Najłatwiejsza, bo każdy z nas może to zrobić, bez oglądania się na politykę. Naukowcy mają konkretne wyliczenia, z których wynika, że mieszkańcy krajów zachodnich do swojego funkcjonowania dzisiaj potrzebują trzech planet z takimi zasobami jak Ziemia. A planeta jest jedna. Ma swoje określone zasoby i określone zdolności utylizacji naszych odpadów.

Naukowcy i ekolodzy mówią, że za 30 lat świat dramatycznie się zmieni. Apokalipsa klimatyczna.

Nie lubię tych porównań z wielu przyczyn, ale przede wszystkim dlatego, że to odbiera nadzieję. Franciszek często mówi o potrzebie nadziei. Żeby ekologiczne zmiany mogły się wydarzyć, musimy chcieć i mieć nadzieję, że coś można zrobić. Obrazy apokalipsy raczej nas paraliżują. Skoro cokolwiek bym zrobił, nie ma sensu, skoro nic nie pomoże, a apokalipsa jest nieuchronna, to po co się starać? Czyż nie lepiej jeszcze bardziej korzystać z tego, co jest dzisiaj? Bo nie wiadomo, co będzie jutro.

Ojciec ma nadzieję, że „jutro” może być lepiej? Że nie doprowadzimy sami do zagłady?

W chrześcijaństwie nadzieja razem z wiarą i miłością to wielkie cnoty. Do tej pory myśleliśmy, że to „lepsze jutro”, na które mamy nadzieję, jest rozwojem ekonomicznym. Że będziemy więcej zarabiać, mieć lepsze domy i dalej podróżować. Wiele osób to przetestowało i okazało się, że to nie działa. Nie są szczęśliwsi, zdrowsi, a ich relacje rodzinne nie są lepsze. Już to rozumiemy. Coraz więcej z nas rozumie też, że duchowość, relacje społeczne, przyroda, zdrowe środowisko są ważniejsze od wzrostu dochodu.

Fragment artykułu Wolę mieć nadzieję

Grzech ekologiczny

Myśli ojciec, że Kościół też to zrozumiał? Nie ma dziś chyba w Polsce wielu świątyń, w których kazania dotyczyłyby ekologii. To wciąż jest u nas „religijna nisza”.

No tak, i to wbrew temu, co świat o nas myśli, pamiętając Solidarność, Kościół w Polsce jest mało prospołeczny. Mieszkałem pięć lat we Włoszech, byłem kilka razy w Ameryce Południowej i tam priorytety wyglądają inaczej. Pierwsze są: praktyczna miłość, zaangażowanie w codzienność, konkretna pomoc potrzebującym, budowanie wspólnoty. Ale i w Polsce sytuacja się zmienia. Mamy dynamiczny rozwój aktywności charytatywnej, pomocowej. Coraz więcej osób oczekuje od parafii wsparcia w codzienności. Parafie uczą się też, jak dobrze gospodarować środkami, oszczędzając energię czy tworząc zielone enklawy parkowe. Przecież papieski Watykan jest w tej chwili jedynym samowystarczalnym energetycznie i neutralnym klimatycznie państwem świata. Na dachu auli Pawła VI zamontowano 2,4 tys. kolektorów słonecznych. W bazylice św. Piotra czy w Kaplicy Sykstyńskiej oświetlenie jest LED-owe jako bardziej ekologiczne i oszczędne.

Może Kościół powinien mówić o ekologii bardziej stanowczo? W dawnych czasach „wychowywano” wiernych groźbą popełnienia grzechu. Niszczenie środowiska można uznać za grzech?

Definicja grzechu mówi, że to świadomy i dobrowolny czyn naruszający ważne przykazania. Można więc powiedzieć, że jeżeli wiem, że palenie plastiku, wożenie odpadów do lasu czy wpuszczanie szamba na pole jest złe, to robiąc to – grzeszę. Chrześcijanin ma obowiązek pytać sumienia. Uwrażliwiać je, także na nowe tematy i wyzwania. Jeszcze 20 lat temu niewielu ludzi myślało o ekologii, ale świat się zmienia. Dzisiaj wiemy więcej, niż wiedzieliśmy wczoraj. Moje wrażliwe sumienie to widzi. A jeśli widzi, ma obowiązek zareagować. Nie znam właścicieli przemysłowych hodowli. Znam za to wielu ludzi, którzy przestali jeść mięso z takich hodowli, właśnie z powodu wrażliwości sumienia. Uznali, że nie mogą w tym uczestniczyć, a jedyne, co mogą z tym zrobić, to po prostu nie jeść tego mięsa.

Polowanie na zwierzęta to grzech?

Myślistwo w czasach antropocenu, gdy człowiek kontroluje całą cywilizację, ma inną rolę niż kiedyś. Zmieniły się proporcje między nami a dzikimi zwierzętami, zmieniła się także nasza wiedza i świadomość. Mamy nowe zagrożenia, na przykład w postaci chorób przenoszonych przez zwierzęta. Strzelanie dla sportu jest nie do obrony, a cała koncepcja myślistwa wymaga przemyślenia i nowych zasad.

Fragment artykułu Wolę mieć nadzieję

Ekolog w Kościele

Trudno być ekologiem w Kościele?

Różnie jest, ale nie brakło mi nigdy wsparcia ludzi Kościoła. Mój przełożony już w 1991 roku zaproponował mi studia specjalistyczne z ekologii. Udało się je zacząć dopiero w 1996 i jako ksiądz skończyłem ochronę środowiska, potem zrobiłem doktorat z filozofii nauk przyrodniczych. Zacząłem się zajmować ekologią naukowo. Zakon franciszkański to wspierał, po doktoracie pracowałem w Asyżu i Rzymie, koordynując międzynarodowe projekty. Poznałem sytuację w różnych rejonach świata, Ameryce Południowej, Afryce.

Coraz mocniej mnie to dotykało. Afrykańczycy mówią, że u nich jest raj: całoroczna wegetacja, zasoby naturalne, wielka różnorodność przyrodnicza i kulturowa, a jednocześnie są najuboższym kontynentem świata, bo zostali wyeksploatowani przez kolonizatorów. W Ameryce Południowej głosy podobne. Widziałem obok siebie wielkie bogactwo i wielką nędzę. Zadawałem pytania, radykalizowałem się, stałem się nieufny wobec owego „porządku światowego”. Tym bardziej że nie brakowało ekspertów, którzy dawali same słuszne rady, nie wychodząc z pięciogwiazdkowych hoteli. Bardzo mnie to wściekało.

Przestało?

Stępiłem swój radykalizm, kiedy przeczytałem encyklikę Laudato si’ Papieża Franciszka.  Zobaczyłem, jak mój Kościół widzi te problemy, o czym mówi ostro, o czym milczy. Widzę też, jak rodzi się wielki chrześcijański, ekumeniczny ruch ekologiczny, jak wspólny głos chrześcijan brzmi razem. W Asyżu wielokrotnie spotykałem chrześcijan z innych kościołów. W wielu tematach się różniliśmy, ale w sprawie ekologii prawosławni, protestanci i katolicy mówią jednym głosem, nawet jeśli tego jeszcze nie słychać w lokalnej cerkwi czy kościele. Poza tym, nie chciałem się już wściekać. Wolę mieć nadzieję.

***

Rozmowa z o. Stanisławem Jaromi ukazała się w „Urodzie życia” 12/2019, przedrukowany w tygodniku Angora 52/2019.

Okładka czasopisma Uroda życia