Bieszczady„Okazało się, że moje pojęcie ekologii jest nieco, a nawet bardzo odmienne od tego, czego ode mnie wymagano. Ale była encyklika Laudato si’. Czytanie pierwsze, drugie, trzecie… Początkowo skupiłam się na powierzchownej analizie tekstu. Czy żyję ekologicznie?” – zastanawia się Agata Chmurka z bieszczadzkich Myczkowiec. Jak żyć w duchu encykliki Laudato si’? Czy można zmienić swoje otocznie? Co jest naturalne i ekologiczne? Co zamiast kupić można zrobić samemu? Oto refleksje i pytania edukatorki ekologicznej prowadzącej Centrum Promocji Obszarów Natura 2000. Zachęcamy do lektury.

Edukatorką ekologiczną zostałam przez przypadek. Innej pracy dla 47-latki, która wraz z mężem rzuciła wszystko i wyjechała w Bieszczady, nie było. Prowadzenie projektowego Centrum Promocji Obszarów Natura 2000 w ośrodku Caritas Diecezji Rzeszowskiej w Myczkowcach z jednej strony narzucało pewne ograniczenia, z drugiej jednak pozostawiało sporo wolności w doborze tematów i zakresu nauczania, tym bardziej że edukacja objęła nie tylko dzieci i młodzież (ośrodek powstał jako miejsce wypoczynku dla najuboższych dzieci z diecezji rzeszowskiej), lecz także dorosłych, gdyż miejsce stanowi atrakcję na turystycznej mapie Bieszczadów. Liczba odwiedzających centrum sięgała 20 tys. osób rocznie.

Bazując na średnim wykształceniu biologicznym i zainteresowaniach, dobierałam tematy, które były mi bliskie, bardziej związane z ochroną przyrody niż z ekologią. Luki w wykształceniu uzupełniałam jak się dało – samokształcenie umożliwiła mi prowadzona w ośrodku biblioteka stosunkowo dobrze zaopatrzona w pozycje naukowe czy popularnonaukowe; uczestniczyłam w spotkaniach organizowanych przez Bieszczadzki Park Narodowy czy nadleśnictwa (gdzie często byłam uczestnikiem „na gapę”, wpuszczana tylnymi drzwiami na szkolenia). A gdy brakło wiedzy, brak kompetencji nadrabiałam łatwością wypowiedzi oraz umiejętnością omijania trudnych tematów i kierowania uwagi rozmówcy czy pytającego na bezpieczne dla mnie tory (w czym pomagała mi ukończona polonistyka na Uniwersytecie Jagiellońskim). Szybko przekonałam się, że pasja pozwala zatuszować niedostatki wiedzy i wykształcenia. Podpatrując innych, nauczyłam się wychodzenia przed ludzi jak na scenę, a tremę likwidowało coraz lepsze przygotowanie się do „roli”. Nie bałam się już powiedzieć „nie wiem”, bo mogłam dodać „ale wiem, że…”.

Kiedy poczułam się pewnie i wydawało się, że osiągnęłam maksimum zadowolenia i satysfakcji z wykonywanej pracy, ruszył ekologiczny projekt grantowy realizowany przez Caritas Polska „Ekologia integralna encykliki Laudato si’ w działaniu wspólnot Caritas i społeczności lokalnych” i zostałam animatorką diecezjalną. Na inauguracyjnych warsztatach wszyscy mówili o wzniosłych motywacjach, które nimi kierowały, gdy zgłaszali akces do projektu. A ja? Animatorką zostałam na polecenie dyrektora. I wcale nie byłam tym zachwycona. Nie miałam pojęcia o działaniach projektowych, a miałam koordynować zespoły. Nie znałam języka angielskiego, a miałam brać udział w wizytach studyjnych. W dodatku okazało się, że moje pojęcie ekologii jest nieco, a nawet bardzo odmienne od tego, czego ode mnie wymagano. Ale była encyklika Laudato si’. Czytanie pierwsze, drugie, trzecie…

Początkowo skupiłam się na powierzchownej analizie tekstu. Czy żyję ekologicznie? Wydawało się, że tak. Zwykłe, codzienne czynności i wybory utwierdzały mnie w przekonaniu, że żyję zgodnie z założeniami encykliki. Chodzenie na piechotę do pracy, ogrzewanie domu drewnem, a nie węglem, ekologiczna uprawa ogródka itd. I przyszła pierwsza niedziela św. Franciszka, którą przyszło mi zorganizować jako animatorce diecezjalnej. Nie happening czy piknik, a konferencja naukowa poświęcona bioróżnorodności. I homilia o ascezie św. Franciszka. Ekologiczna przemiana i zrozumienie. Pozorna ekologia dnia codziennego. Chodzę do pracy na piechotę, bo w Bieszczadach to sama przyjemność; opalamy mieszkanie drewnem, bo czyściej w domu; zamiast podkręcać ogrzewanie, ubieram sweter, bo taniej; grządki podlewam gnojówką z pokrzywy, bo chemia truje itd. Gdzie świadoma rezygnacja z tego, co niepotrzebne, zbędne czy luksusowe? Jak żyć w duchu encykliki Laudato si’? Uczyłam się razem z moimi zespołami. Luksusowe mydło chemiczne? Lepsze naturalne, ekologiczne. Zamiast kupić, można zrobić samemu. Kolejne buty? Po co, skoro stare jeszcze dobre? A happening? Posadźmy wspólnie drzewo (drzewa) i zrewitalizujmy park. Zrewitalizowaliśmy? Teraz musimy o niego wspólnie dbać.

Projekt się skończył, została jednak edukatorka ekologiczna. Kogo edukująca? Dzieci kolonijne, turyści, grupy przyjadą i wyjadą. Co wyniosą z pobytu, zajęć i wykładów? Nie wiem. Ale zostaną sąsiedzi, współpracownicy. Jak edukować swoje otoczenie? Przykładem? Dziwaczka. Chodzi na piechotę, niech sobie chodzi. Zbiera chwasty, robi z dziećmi lemoniady z koniczyny i lipy – nieszkodliwa. Czy można zmienić swoje otocznie? Najtrudniej jest być prorokiem we własnym kraju.

Ośrodek nie tylko wdraża ekologiczne technologie, ale także propaguje ekologiczne życie, prowadzi np. turnusy dietetyczne. Edukacja dorosłych i dzieci – realizowane projekty Kwiaty na talerzu, Apteka czy Kuchnia Natury uświadomiły mi, jak powierzchowna jest moja wiedza. Na naukę nigdy nie jest za późno. Skończone 55 lat i studia podyplomowe na kierunku zioła, kosmetyki naturalne i suplementy diety. Podczas publicznej obrony pracy dyplomowej byłam najstarsza na sali, nawet członkowie komisji egzaminacyjnej byli ode mnie młodsi. Dzięki studiom odkryłam żywność funkcjonalną, o której św. Hildegarda wiedziała już w XII w.

Ośrodek prowadzi Dzienny Dom Opieki. Wykłady, spotkania, na których tłumaczę, jak leczniczo mogą działać np. oleje tłoczone na zimno, pokazuję wyniki badań naukowych – odnoszę oszałamiający sukces. Połowa śpi, połowa nie zauważa nawet, kiedy wychodzę. Najgorzej jest być prorokiem we własnym kraju. Turyści wyjeżdżają z ośrodka z butelkami świeżo wytłoczonego oleju, probiotycznymi octami ziołowymi, a miejscowi zastanawiają się, co ja z tego mam. Ale wystarczy, że jedna pani drugiej powie, że jakaś na blogu pisała i wszyscy ustawiają się po olej z czarnuszki. Bo taki zdrowy. Cudu nie będzie. Ale niech piją na zdrowie.

PS. W domu właśnie instalujemy ogrzewanie gazowe. Metryka żółknie, lata lecą i nie trzeba będzie dokładać do pieca.

Agata Chmurka, Myczkowce